Wigilia Zesłania Ducha Świętego

Przede wszystkim nigdy zbyt mocno nie dochodziłam do tego jaki związek ma słowo „czuwanie” z tym wydarzeniem modlitewnym (bo musicie wiedzieć, że właśnie tak nazywało się nasze parafialne spotkanie w kościele – czuwanie modlitewne). Teraz jednak mogłam smakować i rozpoznawać krok po kroku jego niesamowicie logiczne wytłumaczenie. Czuwaliśmy, a więc po pierwsze BYLIŚMY. Byliśmy różni – młodsi i starsi, znajomi i nieznajomi, ludzie z różnych wspólnot z naszej parafii, ale także kilka osób z pobliskich parafii. Byliśmy w różnej kondycji fizycznej, psychicznej i duchowej. Wreszcie byliśmy bardziej lub mniej zaangażowani w przygotowanie tego dnia. Jednak trwaliśmy razem, przy Bogu, albo przynajmniej chcieliśmy trwać. Takie są, moim zdaniem, pierwsze warunki czuwania – być, trwać, chcieć.

W tej różnorodności była jedność, podarowana nam przez Ducha Świętego (o którego zresztą cała sprawa się rozchodzi). To jest to, co wiem, ale początkowo nie umiałam tego odczuć. Pewne nieznajome twarze lekko peszyły mnie, szczególnie przed pierwszą modlitwą, którą miałam prowadzić. Niepewność wobec ludzi, ale także wobec Boga i Jego planów na ten czas rozpraszały mnie. Moje oczekiwania i zastanawianie się nad oczekiwaniami innych także nie sprzyjały atmosferze błogiej jedności. Taką niepewność wyczuwałam w większości obecnych. Jednak te trudności tylko wyostrzyły mój duchowy smak. Przypomniałam sobie swoje dotychczasowe doświadczenie Ducha Świętego i zrozumiałam, że mam przed sobą wybór – skupienie, zaufanie, szukanie Go, wsłuchiwanie się w Niego, albo poddanie się swoim niepewnościom i pozostanie w głodzie. Głodzie Boga, z którym tak naprawdę tu przyszłam. Powoli, coraz bardziej skupiałam się na Duchu. I właśnie to skupienie na Nim oraz walkę duchową uważam za kolejny klucz do przeżycia czuwania. A jedność? Czy w końcu ją odczułam? Stopniowo przekonywały mnie o niej wiara, zaufanie Duchowi i troska o wspólnotę, która była Jego owocem. Przestałam chcieć odczuwać jedność. Zaczęłam być po prostu o niej przekonana. Ach! I pieśni śpiewane coraz głośniej i pewniej – tak, one były dowodem tego, co uczynił z nas Duch. Ten proces dokonujący się we mnie i myślę, że w każdym, kto czuwał, są chyba wpisane w stan czuwania.

Kolejne doświadczenie wiąże się ze skojarzeniem, że człowiek czuwający jest czujny. Czujność jest dla mnie dynamiką, ożywieniem, badaniem, szukaniem… Konferencja naszego proboszcza – ks.Grzegorza – właśnie w takim kierunku mnie poprowadziła. Między jego ważnymi słowami, w samo serce uderzały mnie te o konieczności wewnętrznej integracji, spójności. I to właśnie Duch jest tym, który pomaga nie tylko w jedności wspólnoty, ale także w jedności, którą my sami mamy być. To już kolejny wymiar czuwania – czujność, badanie sumienia, wiercenie dziury po to, by… właśnie po co?

Celem tego czuwania możemy nazwać gotowość do przyjęcia Ducha Świętego, zbliżenie się do Niego, poddanie Jego kierownictwu. To już kolejna cecha, która wypływa z tej całej dynamiki czuwania – gotowość. Najtrudniejsza moim zdaniem, ale także najbardziej określająca czuwanie. Gotowość na spotkanie, w naszym przypadku z Duchem. Nie, nie, nie! Nie spotkanie, bo to wskazywałoby, że na Niego czekaliśmy. To właśnie czujność ks. Pawła uratowała nas od takiego myślenia, kiedy podczas homilii przypomniał nam, że Duch żyje w nas przecież od Chrztu Świętego. W innych przypadkach być może czuwanie łączy się z czekaniem. W tym przypadku – w Wigilię Uroczystości Zesłania Ducha Świętego – my nie czekaliśmy na spotkanie z Duchem. My trwaliśmy w jedności, gotowi na to, że On będzie działał w nas i objawiał się nam tak, jak chce i wtedy, kiedy chce.

Kończąc dzielenie się z Wami moim odkryciem, z wielką radością stwierdzam, że najpiękniejszą dla mnie refleksją z tego dnia jest stwierdzenie:

czuwać to znaczy żyć…

Małgosia Chodakowska